logo
:: Prozy :: Ucieczka

Ucieczka
Dwunaste opowiadanie - prawdziwa historia
    
    Ucieczka    
    
    Gdy Joasia weszła do kuchni stos naczyń szczerze uśmiechał się do niej. Postanowiła więc wypucować je do błysku. Potem zrobiła sobie kawę, którą bardzo rzadko piła, ale dziś zapragnęła powoli delektować się jej aromatem. Postawiła filiżankę na nocnej szafce. Usiadła na krawędzi łóżka.
- No, proszę! Tu się ukryłaś? – usłyszała znajomy, męski głos. W uchylonych drzwiach ujrzała głowę ojczyma.
- O, kawa? Nie za dobrze ci?
- To tylko kawa – odpowiedziała pasierbica.
- Tylko kawa? Kupiłaś ją?
- Jeszcze nawet nie umoczyłam ust. Proszę ją wziąć sobie - wskazała na filiżankę.
- Jasne, że wezmę – warknął. Podszedł do szafki, uniósł filiżankę i siorbnął parę razy napój. – Gorąca – syknął.
- Była gotowana na ogniu – wyjaśniła oczywistość praw fizyki Joasia.
- Ho, ho, jaka mądra, jakby ktoś nie wiedział…
- Przepraszam, czy ojczym coś chce ode mnie, czy tylko przyszedł na kawę? Przecież mogłam zrobić dwie.
- Dobra, dobra. Dwie? – mężczyzna wytrzeszczył oczy jakby przed chwilą przebudził się z koszmarnego snu – wystarczy mi jedna – szydził z głupawym uśmiechem – przyszedłem specjalnie oświadczyć ci, że nie życzę sobie, abyś spotykała się z tym leśnikiem.
Ojczym poczerwieniał, nadął policzki i powoli wypuścił z nich nadmiar powietrza.
- Nie życzę sobie. Zrozumiałaś?! – krzyknął tupiąc przy tym nogą.
- Nie za bardzo zrozumiałam. Po za tym informuję, że leśniczy przyjedzie do mnie w środę.
- Co? – zmarszczył czoło. – Czy nie pojmujesz, co do ciebie mówię? Czy jesteś aż tak tępa?
- Nie rozumiem, o co ojczymowi chodzi?
- O to, że gdyby przyszło ci do głowy, aby z nim wiązać się, to tu powrotu już nie masz. Bo to nie zabawa, sympatyczna koleżanko! – krzyczał. Odstawił filiżankę na szafkę, po czym podszedł do dziewczyny. – Nie zabawa – powtórzył wyciągając palec z zamiarem stuknięcia nim w czoło pasierbicy. Joasia raptownym ruchem odsunęła się w bok. Ojczym wykonał zaplanowany ruch, ale trafił w próżnię.

- Proszę mnie nie stukać – zwróciła mu uwagę rozsierdzona dziewczyna.
- Jak będę chciał, koleżanko – wybełkotał.
W tym momencie w drzwiach stanęła matka.
- Co za pogaduszki? O, kawka? – zdziwiła się, jakby po raz pierwszy ujrzała męża pijącego ten napój. – Mogę przyłączyć się do was? – zapytała.
- Jak mama chce. Ja wychodzę – rzekła zdecydowanym głosem córka wstając.
- Dokąd? – zapytał ojczym.
- Na podwórko.
- Niech idzie, ojciec – wtrąciła matka siadając na miejscu córki.
- Nie widzisz, że głupoty gada? Nie chce słuchać dobrych rad! – mężczyzna ponownie tupnął nogą. Wstał, wziął stojący pod ścianą taboret, ustawił go przy drzwiach, po czym usiadł na nim zastawiając wyjście.
- Przestań wymyślać! Zawsze szukasz pretekstu do kłótni! – kobieta skarciła męża. Zdania reprymendy chyba niechcący wyrwały się matce, ponieważ kiedy tylko je wypowiedziała, natychmiast zatkała sobie ręką usta.
- Jeśli nie potrafisz porozmawiać z córunią, to milcz i słuchaj tego, co ja mówię
– poirytowany mężczyzna wyrecytował jednym tchem dobrą radę dla żony.
– Powiedz mi – zwrócił się do pasierbicy – jak sobie wyobrażasz być – w tym momencie uniósł dłoń na wysokość oczu i rozcapierzył palce, dotykał je po kolei, jakby sprawdzał, czy znajdują się na właściwym miejscu – sprzątaczką, kucharką, praczką, niańką, gospodynią z prawdziwego zdarzenia – w tym momencie pogroził pięścią na dziewczynę – jego starszą córką – wyliczał dalej. – Nie zapominaj, że twój luby ma aż pięcioro dzieci. Pytam, jak sobie wyobrażasz wasz związek?
Joasia milczała. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Widzisz? Nie wiesz! Powiem ci więcej. Za żadne skarby nie dasz rady w wychowywaniu dzieci. Wiesz, dlaczego? – zapytał wpatrując się w twarz pasierbicy mglistym wzrokiem. – Odpowiem ci na to pytanie. Nie umiesz żadnej roboty, jesteś leniwa.

Najlepiej łaziłabyś bez celu, gapiła się w niebo i liczyła chmury. Jeszcze jedno
– mówił dalej - latasz do kościoła, a tam tylko siedzisz w ławce zamiast śpiewać na chórze – kpił. – To, co to za robota? Pytam ciebie, co to za robota!? Myślisz, że nie widziałem jak skradałaś się dzisiaj? O której godzinie wróciłaś z kościoła?
- Przyszłam przed dziesiątą. Pomagałam mamie przy obiedzie.
- Pomagałaś…Wielkie rzeczy, to był twój gość. U leśnika będziesz biegała galopem, galopem, sympatyczna koleżanko. U mnie robisz sobie, co chcesz. Masz jakieś koleżanki? – zmienił temat rozmowy dlatego, by dokuczyć dziewczynie jeszcze bardziej.
- Nie mam, ponieważ ojczym…
- Nie zwalaj na mnie! Chyba nie przywiązałem cię za kopyta do pieca?! Lepiej samemu łazić po lesie i gadać do powietrza lub liczyć drzewa. Wiecznie szemrzesz pod nosem. Dziewczyno, puknij się wreszcie w głowę i zmądrzej
– wstał, podszedł do nocnej szafki i palnął pięścią w jej blat. – Do roboty, sympatyczna koleżanko! I pieniążki na stół! Zrozumiano?!
- Zrozumiała – wtrąciła nieśmiało matka.
- Co, ona nie ma języka? Ty musisz jej pomagać? – skarcił żonę.
- Ale...
- Co, ale? Nie ma, ale! Skończyłem na dzisiaj! – wrzasnął. Podszedł do drzwi i trzepnął nimi mocno aż szyby zadzwoniły w oknie.
- Mamo – pisnęła cicho Joasia – czy on musi na mnie tak wrzeszczeć?
- Dziecko – westchnęła matka – przecież mieszkamy pod jednym dachem, więc co możemy zrobić? – rozłożyła bezradnie ręce.
- Mam dosyć tego wrzasku, traktowania mnie jakbym była nikim.
- Ale on ma po części rację – broniła go żona.
- Powiedziałaś, po części, więc nie ma racji. Powiedz mi, co mam robić?
- Nie wiem – wzruszyła ramionami matka.
- Ty nie wiesz, kto więc?
- Powiem ci w ten sposób: nie śpiesz się, lepiej poznaj leśnika, zobacz, w jakich warunkach mieszka. A jego dzieci? Wybadaj wszystko. Przecież znasz go zaledwie tydzień, to za mało na poważny związek.
- Myśli mama, że łatwo jest cokolwiek wybadać? Przecież w tej sprawie nie mam doświadczenia.

- Kochasz go? – zapytała matka z wypiekami na twarzy jakby odpowiedź dotyczyła jej samej.
Joasia zamilkła na moment, poczerwieniała.
- Dziecko, jeżeli go nie kochasz…
- Mamo. Na jego widok moje serce zaczyna szalony galop jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi i pobiec do jego stop. Ale czy to miłość? Nie wiem…
- Lubisz go chociaż?
- Lubię jego towarzystwo, jest łagodny, mądry…
- Ale ma tyle dzieci...
- Co z tego, mamo?
- Dziecko, dziecko, nie wiesz o czym mówisz, nie masz pojęcia o obowiązkach jakie na ciebie czekają – westchnęła rodzicielka – zrobisz to, co będziesz uważała – skończyła. Wstała z łóżka i wyszła z pokoju.
   Joasia tej nocy nie zmrużyła na chwilę oczu. Słyszała pochrapywania sióstr i zaczęła im zazdrościć snu. Gdy nad ranem przysnęła, niebawem matka zbudziła ją.
- Ojciec pojechał do pracy – powiedziała radośnie – dziewczynki też odprawiłam do szkoły. Wstaniesz?
Dziewczyna bez zbędnych słów wyskoczyła z łóżka.
- Mamy trochę pracy przy mięsie, które wietrzyło się przez cały wczorajszy dzień. Pomożesz?
- Jakby inaczej, przecież sama nie dasz rady. Najpierw chciałabym zmówić pacierz, a potem zjeść porządne śniadanie.
- Dobrze. Zostawiam cię na chwilę – ucieszyła się matka.
   Praca w kuchni kobietom paliła się w rękach. Najpierw zrobiły kaszankę, potem salceson. Matka przyłożyły deseczką, a następnie przycisnęła kamieniem, żeby po wystygnięciu salceson nabrał żądanego kształtu. Joasia usmażyła odcięte od słoniny skórki na chrupiące kawałki. Lubiła je, były pyszne i strzelały, gdy je naciskała zębami. Pod koniec dnia kobiety wyniosły słoiki z zawekowanym mięsem do piwnicy.
- Czy to już wszystko? – spytała nastolatka.
- Jutro nastawię mięso na galaretę – rodzicielka radośnie klasnęła w dłonie – też ją zawekujemy i będzie koniec naszej pracy –
roześmiała się. – Ojciec, gdy wróci z pracy zaprawi szynki, schab i boczek w solance. Potem wszystko uwędzi.
  
   Wtorkowy dzień minął szybko. Nadeszła oczekiwana środa. Tego dnia ojczym niespodziewanie wrócił do domu wcześniej z pracy. Wyjątkowo nie czepiał się pasierbicy. Powiedział, że całą noc sortował listy i idzie odpocząć. Wstał około trzynastej, zjadł posiłek i, o dziwo, uśmiechnął się do Joasi.
- Przepraszam, że w niedzielę nakrzyczałem na ciebie – powiedział.
- E, tam – machnęła ręką – nie ma o czym mówić, ale za przeprosiny, dziękuję
– odrzekła odwzajemniając uśmiech. Matka zrobiła jak zwykle wielkie oczy. Było widać w nich niesamowitą radość.
- O której pan leśniczy ma przyjechać? – spytał z zaciekawieniem ojczym.
- O szesnastej – odpowiedziała Joasia.
- Bardzo dobrze – mężczyzna tryskał radością. Potarł dłońmi, a potem klasnął nimi tak głośno, że aż matka podskoczyła do góry.
- Nie strasz ludzi – odezwała się do męża z pretensją.
- Pardon, pardon, moje damy.
Wyszedł z pomieszczenia.
- Co mu jest? – spytała z niedowierzaniem dziewczyna.
- Czy musi mu coś być? Jest uprzejmy.
- No, nie wiem – pokręciła głową pasierbica, nie wierząc do końca w cudowną przemianę ojczyma. „Musi coś kombinować, ale co?” – zastanawiała się w duchu.
   Do obiadu wszyscy zasiedli jak zwykle o piętnastej. Ojczym zerkał co jakiś czas na zegarek. Około szesnastej poprosił Joasię, aby przyniosła z piwnicy dwa słoiki z mięsem.
- Nie będziemy przecież pana leśniczego częstować kaszanką – powiedział wyjmując z kieszeni klucz.
   Nastolatka wybiegła na podwórko. W okamgnieniu znalazła się przed drzwiami piwnicy. Przekręciła klucz w kłódce, pociągnęła ją i wyjęła ze skobla.
- Tu będzie bezpieczna – szepnęła. Położyła kłódkę z kluczem na półce. Rozejrzała się. Chwyciła jeden słoik, wyciągnęła rękę po drugi. Nagle usłyszała trzaśnięcie drzwi.„Wiatr?” – pomyślała. Podeszła, aby uchylić je, ponieważ zapanował mrok. „Co jest? Zatrzasnęły się?

Niemożliwe, nie miałyby jak” – kombinowała. Po omacku znalazła zapałki, które zawsze leżały na półce. Zapaliła jedną. Mały płomyczek oświetlił szafkę. Gdy zobaczyła świeczkę, przysunęła do niej płomień zapałki. Ujęła świeczkę. Podeszła do drzwi. Pchnęła lekko, ale one nawet nie drgnęły. W tej chwili zrozumiała, że ojczym zamknął drzwi. „Ciekawe, co wsadził w skobel?” – pomyślała. Odstawiła świeczkę z powrotem na półkę. Wycofała się do końca piwnicy. Wzięła porządny rozbieg. Uderzenie ramieniem było silne i bolesne, dziewczyna wydała dziki okrzyk. Drzwi jednak nawet nie drgnęły. Nagle usłyszała warkot motocykla, który po chwili zamilkł.
Teraz do niej doleciały dwa mieszane głosy, rozpoznała, że ojczym rozmawiał z Jerzym. Znowu usłyszała odgłos uruchomionego silnika. – Dlatego ojczym był taki uprzejmy, co za potwór – szeptała rozpaczliwie, mając nadzieję, że zaraz zostanie uwolniona. Ale nikt z drugiej strony nie chwytał za klamkę. Czas zaczął wlec się jak nigdy dotąd. Dziewczyna zaczęła rozglądać się. Mała piwnica wymurowana z czerwonej cegły była prawdziwą pułapką bez wyjścia. W suficie widniał niewielki otwór pełniący funkcję wywietrznika.
- Myśl, myśl – szeptała chodząc w kółko – nie przekopię się na zewnątrz do końca świata. Dlaczego dałam się tak nabrać, dlaczego? – ganiła siebie za łatwowierność w stosunku do ojczyma. Usiadła na cementowej posadce. Koszmarne myśli zaczęły bombardować jej głowę. Spojrzała na świeczkę, nie była pewna, czy wystarczy jej do rana. – Co potem? Co potem? Myśl, co dalej robić?
– szeptała. Nagle znowu usłyszała odgłos motocykla.
- Na pewno Jerzy nie uwierzył ojczymowi i wrócił – ucieszyła się na moment
– Panie Boże, dodaj mi więcej sił, abym wypchnęła drzwi razem z futryną. Błagam Cię – szeptała.
   Wycofała się ponownie i z całej siły uderzyła w uparte drzwi, ale one stały jak zamurowane.
- Tak łatwo nie zrezygnuję! – wykrzyknęła niczym wojownik ruszający do ataku. Jedno, drugie, trzecie i czwarte uderzanie ramieniem, i pomogło. Usłyszała trzask jakby patyka. Drzwi stanęły otworem.
Nie sprawdzała, co było wetknięte w skobel. Wybiegła na zewnątrz. Jerzy siedział na motocyklu. Silnik cicho terkotał, ojczym gestykulował.

- Zamknąłeś mnie w piwnicy! – krzyknęła do ojczyma.
- Panie Wacławie, niech się pan wstydzi – odezwał się leśniczy – opowiadał pan tu...
- Kłamie! – wykrzyknął ojczym. – Marsz do domu! Tam zaśpiewasz baranim głosem, kłamczucho!
   W tym momencie na schody wyszła matka.
- Gdzie znowu szwendałaś się? – skarciła córkę nie świadoma całego zajścia.
– Ojciec mówił, że znowu chodzisz po lesie, mając gdzieś swojego gościa.
- Po lesie, mamo? Ojczym zamknął mnie w piwnicy! – krzyknęła.
- Wynocha do domu! – wrzasnął ojczym pokazując palcem kierunek – tam odechce ci się takich oskarżeń!
- Siadaj na motocykl! Zostaw ten koszmarny dom! – krzyknął Jerzy, wskazując na siedzenie motocykla.
Dziewczyna na moment zawahała się.
- Panie leśniczy, niech pan się nie wtrąca! – wrzasnął do młodego mężczyzny.
   Nagle tyran z zaciśniętymi pięściami ruszył w kierunku Joasi. Dziewczyna błyskawicznie wbiegła na schody i objęła matkę ramionami.
- Żegnaj, mamo – szepnęła cmokając ją w policzek.
- Ależ dziecko…
- Ucałuj siostry ode mnie! – krzyknęła wskakując na motocykl.
- Zmowa! Nie masz tu powrotu! Nigdy! – wrzeszczał ojczym tupiąc nogami. Myślał, że przekrzyczy warkot motocykla, który na dobre rozryczał się, wypluwając kłęby dymu.
   Ruszyli.
   Joasia przytuliła się mocno do pleców Jerzego. Łzy spływały jej strumieniem po policzkach. Nagle leśniczy zatrzymał pojazd. Zdjął kurtkę, a następnie gruby sweter.
- Ubierz, bo inaczej zamarzniesz – szepnął.
Dziewczyna, gdy nałożyła sweter poczuła miłe ciepło. Ponownie przytuliła się do pleców motocyklisty. Dopiero teraz zaczęła pochłaniać ją dzika rozpacz, która narastała z każdym oddalającym się od domu kilometrem. „Co mnie czeka u boku tego mężczyzny? Czy poradzę sobie z obowiązkami jakie na mnie czekają? O rany, boję się jego dzieci, że mnie nie zaakceptują, a najbardziej ludzkich kpin i z ich ust tego okropnego słowa: macocha. Kim będę dla nich?” – myślała łkając łzy.

SŁOWNIK

Skobel - metalowy, wygięty w mały pałąk pręt, który jest wbity dwoma końcami w drewnianą belkę zwaną futryną. Na futrynie zawieszone są drzwi, są też przytwierdzone do nich dwa zawiasy.

Zawias - element drzwi składający się z dwóch przegubów, jeden przytwierdzony jest do drzwi, zaś drugi do futryny, która umożliwia ich ruch.

Olsztyn, 2011-03-19

Bez żalu

Tak zawzięcie drwiłeś z pobożności,
Wyśmiewając ciche me pacierze,
Nie pamiętam twojej twarzy ani złości,
Gdyż do mściwych przecież nie należę.

Teraz smutna jest twoja mogiła,
Nieposłuszny nawet znicza płomień,
Łza też nigdy tutaj nie błądziła,
Nie mam żalu - a ty nie miej do mnie.

Wiersz napisałam:
Olsztyn, 2009-10-27

Dodał(a): Teresa "Kalwara" Bojanowska
Dnia: 12 czerwca 2012, 08:19

Wszystkie materiały zawarte na stronie są autorstwa Teresy "Kalwary" Bojanowskiej.
Copyright © 2008-2024 www.bojanowska.com.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Ilość odwiedzin: 277730.